10-02-2012 12:45
Diabelska sygnalizacja świetlna
W działach: pierdoły | Odsłony: 471
Śpiesząc dziś rano na przystanek tramwajowy naszła mnie taka, myśl - osoba, która wymyśliła obecną formę sygnalizacji świetlnej dla pieszych musiała być na wskroś zła, a przynajmniej podatna na podszepty Szatana. Skąd tak ekstremalna opinia?
Zaczęło się niewinnie i jak zawsze. Codziennie chodzę tą samą trasą, mniej więcej o tej samej godzinie – najczęściej przystaję na światłach, naciskam przycisk i czekam na zielone, żeby przejść na drugą stronę, przynajmniej częściowo. Z uwagi na to, że ulica jest przedzielona torowiskiem, a każda część składa się z 3 pasów ruchu zamontowano trzy niezależne obwody sygnalizacji dla pieszych. Takie posunięcie wydaje się na pierwszy rzut oka sensowne prawda? Bzdura - po pierwsze czerwone/zielone światło dla obu kierunków ruchu samochodowego i tramwajowego jest zsynchronizowane, bo i po co inaczej skoro nie ma tam żadnego lewoskrętu? Tak więc albo jadą wszyscy wzdłuż jednej osi jezdni albo drugiej. Nie przeszkadza to jednak zatruwaniu życia pieszym, którzy przed każdym 'etapem' przejścia muszą się zatrzymać i wdusić ten cholerny guzik lub przycisnąć płytkę. Mało tego nawet, jeśli ktoś wciśnie co trzeba i kiedy trzeba to zielone światło gaśnie po 1/3 cyklu i dupa. Stój matole i czekaj na zmiłowanie pańskie kolejne 5 do 7 sekund jeśli wcisnąłeś, albo do następnego cyklu jeśli tego nie zrobiłeś – w końcu idziesz pieszo to Ci się nie śpieszy.
Tak więc jeśli ktoś przechodzi przez takie skrzyżowanie codziennie szybko zapamiętuje cykle i ma głęboko w poważeniu światła inne niż te dla ruchu zmotoryzowanych. W ten sposób zazwyczaj przechodzę przez jedną część ulicy zgodnie z prawem, a drugą już niekoniecznie. Z uwagi na to dziś zostałem obtrąbiony przez miłego pana, który postanowił skorzystać z prawoskrętu, a dokładnie zielonej strzałki. Skończyło się na tym, że spojrzeliśmy sobie w oczy, każdy wykonał gest wskazujący na jego niezadowolenie i irytację, na szczęście bez użycia tych uznanych na obelżywe, i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. Ale tak czy siak poranek już niefajny, a człowiek jakiś bardziej nerwowy. A gdyby tak zielone światło paliło się przez cały czas, kiedy można przejść przez ulicę? Świat byłby piękniejszy i nie doszłoby do takiej sytuacji - nikt by się o takie pierdoły nie denerwował.
Pomyślmy, co dają przyciski i osobne obwody sygnalizacji pieszych? Może są mniej prądożerne? A skąd – prąd i tak płynie, żarówki palą się cały czas, a same te płytki/przyciski i obsługa pętli zjada jej jeszcze więcej. To może koszty eksploatacyjne? Jasne – gówno psuje się częściej, na żarówki wydajemy tyle samo, a serwisowanie droższe. To może chociaż jest bezpieczniej? Oczywiście, szczególnie jak człowiek stoi kilkanaście sekund gdy nic nie jedzie a jak już go nerw chwyci i ruszy to najczęściej równo z samochodami i trzeba biec ratując życie.
To ja się pytam po co to? Chyba tylko po to, żeby się nazywało, że się usprawnia komunikację i nabijać kasę producentom coraz to nowszych patentów. Pożytku z tego tylko tyle, że człowiek robi się nerwowy i może go kurwica trafić na równi z nadjeżdżającym autem, a jak ma większy nie fart to mu mandat wlepią. A może ma to działać w drugą stronę, że jak człowiekowi się zielone zapali to od razu się cieszy, że w końcu i nareszcie, tylko ja tępy drób tego nie rozumiem?
Z pozdrowieniami dla zarządów dróg miejskich.
Qrak
Zaczęło się niewinnie i jak zawsze. Codziennie chodzę tą samą trasą, mniej więcej o tej samej godzinie – najczęściej przystaję na światłach, naciskam przycisk i czekam na zielone, żeby przejść na drugą stronę, przynajmniej częściowo. Z uwagi na to, że ulica jest przedzielona torowiskiem, a każda część składa się z 3 pasów ruchu zamontowano trzy niezależne obwody sygnalizacji dla pieszych. Takie posunięcie wydaje się na pierwszy rzut oka sensowne prawda? Bzdura - po pierwsze czerwone/zielone światło dla obu kierunków ruchu samochodowego i tramwajowego jest zsynchronizowane, bo i po co inaczej skoro nie ma tam żadnego lewoskrętu? Tak więc albo jadą wszyscy wzdłuż jednej osi jezdni albo drugiej. Nie przeszkadza to jednak zatruwaniu życia pieszym, którzy przed każdym 'etapem' przejścia muszą się zatrzymać i wdusić ten cholerny guzik lub przycisnąć płytkę. Mało tego nawet, jeśli ktoś wciśnie co trzeba i kiedy trzeba to zielone światło gaśnie po 1/3 cyklu i dupa. Stój matole i czekaj na zmiłowanie pańskie kolejne 5 do 7 sekund jeśli wcisnąłeś, albo do następnego cyklu jeśli tego nie zrobiłeś – w końcu idziesz pieszo to Ci się nie śpieszy.
Tak więc jeśli ktoś przechodzi przez takie skrzyżowanie codziennie szybko zapamiętuje cykle i ma głęboko w poważeniu światła inne niż te dla ruchu zmotoryzowanych. W ten sposób zazwyczaj przechodzę przez jedną część ulicy zgodnie z prawem, a drugą już niekoniecznie. Z uwagi na to dziś zostałem obtrąbiony przez miłego pana, który postanowił skorzystać z prawoskrętu, a dokładnie zielonej strzałki. Skończyło się na tym, że spojrzeliśmy sobie w oczy, każdy wykonał gest wskazujący na jego niezadowolenie i irytację, na szczęście bez użycia tych uznanych na obelżywe, i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. Ale tak czy siak poranek już niefajny, a człowiek jakiś bardziej nerwowy. A gdyby tak zielone światło paliło się przez cały czas, kiedy można przejść przez ulicę? Świat byłby piękniejszy i nie doszłoby do takiej sytuacji - nikt by się o takie pierdoły nie denerwował.
Pomyślmy, co dają przyciski i osobne obwody sygnalizacji pieszych? Może są mniej prądożerne? A skąd – prąd i tak płynie, żarówki palą się cały czas, a same te płytki/przyciski i obsługa pętli zjada jej jeszcze więcej. To może koszty eksploatacyjne? Jasne – gówno psuje się częściej, na żarówki wydajemy tyle samo, a serwisowanie droższe. To może chociaż jest bezpieczniej? Oczywiście, szczególnie jak człowiek stoi kilkanaście sekund gdy nic nie jedzie a jak już go nerw chwyci i ruszy to najczęściej równo z samochodami i trzeba biec ratując życie.
To ja się pytam po co to? Chyba tylko po to, żeby się nazywało, że się usprawnia komunikację i nabijać kasę producentom coraz to nowszych patentów. Pożytku z tego tylko tyle, że człowiek robi się nerwowy i może go kurwica trafić na równi z nadjeżdżającym autem, a jak ma większy nie fart to mu mandat wlepią. A może ma to działać w drugą stronę, że jak człowiekowi się zielone zapali to od razu się cieszy, że w końcu i nareszcie, tylko ja tępy drób tego nie rozumiem?
Z pozdrowieniami dla zarządów dróg miejskich.
Qrak